Byłem na rajskiej ziemi. Urzekła mnie. I chcę tam wracać. Spotkałem historię. Radowałem się przestrzenią Kaukazu. Doświadczyłem spotkań z prawdziwymi ludźmi. Współczułem w cierpieniu mordowanych w latach 1915 – 1918. Tęskniłem za Araratem, patrząc z granicy chrześcijaństwa na jego grań.
Rozmawiałem, oglądałem, odczuwałem. może kiedyś będę umiał napisać coś o tym spotkaniu spokojniej. Ale nie chcę, aby taki spokój mi się przydarzył. Jeśli mam się poddawać emocjom, to właśnie tam – na ziemi ormiańskiego Edenu:
W Geghard:
nad Sevanem:
na chaczkarowym cmentarzu Noratus, na którym chciałoby się zmierzyć z wiecznością:
na przełęczy Selim:
na prehistorycznym polu Zorats Kar (Karahunj):
na wznosłości Tatev:
,
na wiszącej kładce w Kchndzoresk:
wreszcie w baśniowym Noravank, osadzonym za skalistym wąwozem, wśród pastelowych i poszarpanych skał:
Najpierw jednak (i na koniec) – na skale Kchor Virap). Bo tam wszystko się zaczęło: wielka Armenia, chrześcijaństwo, a pewnie i źródło cierpienia tego Narodu, którego – tak, jak i Jego Boga – Turcy nie chcieli pokochać.
O tej Ziemi wspomniano już w Księdze Rodzaju. I jest ona tam nadal. Promieniuje wzniosłym symbolem trwania, piękna i nadziei. Tak Ją zapamiętam.
A Hasmik ?
Opowiedziała nam o swojej Armenii. O Ormianach. O dumie, wierze i trwaniu Jej Narodu.
Niezwykła, śliczna dziewczyna z recepcji hotelu w Erywaniu. I opowiedziała piękną polszczyzną. Bo zna Polskę i lubi Polaków.
Ale Jej miejscem na ziemi jest Armenia !