Wakacje sierpniowe 2010 spędziłem nad jeziorem Boksze – gdzieś miedzy Sejnami i Puńskiem. Od lat tam właśnie szukam czegoś ważnego: jakiejś inspiracji do odkrywania własnej tożsamości, sensu, nawet ego.
Mała Litwa to taki kawałek ziemi, na którym zbiega się wiele setek lat wspólnej polsko – litewskiej historii. Może nawet nie tyle jest ona obecna w zabytkach, budynkach, pomnikach, itp. Jednak przede wszystkim nie da jej się nie zauważyć w ludziach; tych od sękaczy, mrowisk, od miodu, chleba, od serów. Chodzących po pagórkach ostatniej moreny, wśród grubych piasków, pod wierzbami, sosnami… Spotykanych na sumie w Puńsku, na jarmarku z okazji Odpustu 15 Sierpnia, przy sklepiku z kwasem chlebowym, lnianymi koszulami, koło kuźni, zielarza. I znowu przy serach. Kocham Litwę z powodu smaku sera, czosnku, czarnuszki, dojrzałego, odsączonego z serwatki – tak świetnie komponującego się z czarnym, razowym, ale lekko słodkawym chlebem. Kocham tę Mszę Świętą z paru tylko zrozumiałymi słowami, w tym nieśmiertelnym – Amen. Z pięknym kazaniem celebransa, z którego ni w ząb… A jakby wszystko dotarło. Z pośpieszną spowiedzią u proboszcza, akurat moją po polsku.
I – pomyśleć tylko, że to wszystko od mezaliansu Jadwigi ze starym Władysławem. Od późniejszej troski o Unię, od mojego patrona – Kazimierza, któremu bazylikę w Wilnie wystawiono. A w Radomiu tylko klęczał na progu Fary. I nikt Go do dzisiaj w tej pozie nie uwiecznił. A co napisać o wypadach do Kowna z Niemnem granicznym (z czasów Księstwa Warszawskiego), ze spokojem litewskiego poczucia odrębności narodowej i państwowej (pomniki Prezydentów). Z pięknem Kościoła Św. Kazimierza, choć Vytaustasowego. Co wspomnieć z Druskiennik ? Z Birsztan ? z Wilna ? tego od Piotra i Pawła, od Kazimierza. od Anny, od zaułka bernardyńskiego, wreszcie od Ostrej Bramy. I Rossy. Dlaczego tam lepiej czuć Polskę, niż na Krakowskim Przedmieściu ? Dlaczego wolę Pikeliszki od Sulejówka ?
Po cichu myślę, że Bracia Litwini bardziej wpłynęli na naszą Polskość, niż my sami: Polacy, swojacy. Bez Jagielllońskiej ta nasza – Piastowska – z Wiślicy, Chęcin, Kruszwicy (znad Gopła), z Poznania, Gniezna, a nawet samego Krakowa – tak wybrakowana na wizję, tożsamość, romantyzm, przestrzeń, na wiarę – i w Boga – i w ludzkie możliwości.
Spoglądajmy na Wschód. Tam zawsze musi być jakieś życie ! Nasze życie ?
Zresztą; od przełęczy Użockiej po Puńsk – wszystko co na Wschodzie – piękne jest ! I basta !
Nawet te symboliczne – pies i kot z zaułka w Birsztanach, co żyć bez siebie nie mogą, ale wciąż prychają i powarkują. Chyba tak na wszelki wypadek. Jak dwa skoligacone narody.